poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Poniedziałkowe zmagania

Poniedziałek

I tak oto pierwszy dzień nowego tygodnia za nami. Zdawałoby się, że po dwudniowym odpoczynku od lekcji, dzieci powinny go rozpocząć chociażby z namiastką energii. Niestety nie u nas. Ala oświadczyła, że ona nie wstaje, ponieważ nie chce już robić lekcji w domu. Ona chce iść do szkoły. Basia z kolei, jak każdego dnia zresztą, oświadczyła, że jeszcze się nie  wyspała. w końcu jednak zwlokły się z łóżka i dotarły do kuchni na śniadanie. Trwało to dosyć długo, ale ogarnęły się. Po śniadanku nadszedł czas na rozpoczęcie lekcji. Młodsza zaczęła oczywiście od narzekania, dlaczego tak dużo. Narzekania i jęki trwały w zasadzie przez większość czasu, który był poświęcony na szczytny cel jakim jest zdobywanie wiedzy.Będąc w wieku niecałych ośmiu lat nie docenia się jednak w pełni tego, że nauka to "potęgi klucz". Ala z kolei cierpliwie czekała, aż któryś z nauczycieli przyśle informacje co należy zrobić. Doczekała się około piętnastej. Wcześniej zdążyła poćwiczyć pisownie liczebników w języku angielskim i wykonać pracę plastyczną. Powód do narzekań na złośliwość losu oczywiście również znalazła. Dlaczego pan od matematyki wysyła tak późno. Popołudnie to przecież nie pora na odrabianie lekcji, ale czas na odpoczynek i zabawę. Mimo wszystko udało nam się dzisiaj sporo zrobić, więc jakiś tam sukces mamy na swoim koncie.


Późnym popołudniem udało nam się wyjść do lasu. Naszym celem było dzisiaj rozpoczęcie treningu biegania przez moje pociechy. Kolejny sukces zaliczony. Pierwszy dzień z bieganiem w tle zaliczony. Potem można już było spokojnie spacerować i zachwycać się otaczającą nas przyrodą. To zachwycanie się zostawiłam dziewczynkom i mamie, a sama ruszyłam by wykonać swój trening. Podsumowując zaliczyłam je dwa. Mam nadzieję, że jutro dam radę chodzić.


Po dwóch tygodniach przerwy ( tydzień na L4, ponieważ mój kręgosłup odmówił współpracy i tydzień urlopu) wracam do pracy. Szczerze mówiąc nie bardzo mam ochotę, bo jakby nie patrzeć dobrze mi z tymi moimi babami w domu. No i co tu dużo gadać, miałam więcej czasu na swoje przyjemności oraz mogłam w końcu ogarnąć trochę konkretniej mieszkanie. Pracować jednak trzeba. Siła wyższa i już. Żyć za coś trzeba, rachunki opłacić także i od czasu do czasu kupić jakąś książkę albo dwie. Właśnie. Jeśli chodzi o książki, to czekam na paczkę z Empiku. Mieli super promocje na powieści Anny Sakowicz i nie tylko. Już na samą myśl dziób mi się uśmiecha, że za dzień lub dwa moja domowa biblioteczka wzbogaci się o kilka tytułów. Teraz pozostaje mi tylko dobrze rozplanować czas, by wystarczyło go na czytanie. O, i prawie zapomniałam o kończeniu mojej szydełkowej spódnicy, a chciałabym tego lata jeszcze wybrać się w niej na spacer. Może dam radę ogarnąć to wszystko. Słoneczko świeci na niebie teraz coraz dłużej, a więc i zapału do działania jest więcej. 


 

niedziela, 26 kwietnia 2020

Niedziela

Leniwa niedziela


Niedziela, a właściwie leniwa niedziela. Po wspólnym rodzinnym śniadanku i ugotowaniu tradycyjnego, niedzielnego rosołku ( specjalnie dla starszej córki, która go uwielbia ) zasiadłam z szydełkiem w ręku. Mam szczery aby zapał, aby w końcu skończyć robienie spódnicy. Pracę nad nią rozpoczęłam ubiegłego lata, ale niestety przez okres jesienno - zimowy zabrakło jakoś na,nią czasu. Był to zresztą dla mnie bardzo intensywny czas w życiu osobistym. Wiele się wydarzyło i dużo zmian nastąpiło. Towarzyszyło mi przy tym wiele emocji, niestety nie zawsze pozytywnych. Koniec końców jest taki, że zmiany wyszły mi, a właściwie całej mojej rodzince na dobre. Co najważniejsze, odizolowałam się od osób, które były dla mnie toksyczne. Już sam ten fakt podziałał na mnie bardzo pozytywnie. Przekonałam się też na kim mogę polegać oraz, że niekiedy dostajemy kopa w tyłek od tych, od których w ogóle się tego nie spodziewamy. Cóż, życie bywa niekiedy okrutnie zaskakujące.Wracając jednak do mojej szydełkowej spódnicy, to nie mogłam się jakoś skupić dzisiaj na liczeniu oczek i słupków. Doszłam do wniosku, że dzisiaj jest jednak dzień na czytanie. jakiś czas temu rozpoczęłam książkę Magdaleny Skubisz "LO story". Książka raczej skierowana do młodzieży, ale od czasu do czasu lubię poczytać tego typu literaturę.


 Pamiętam, że w ubiegłym roku nie mogłam oderwać się od serii książek Cassandry Clare. Cała seria jeśli dobrze pamiętam to "Dary Anioła". "LO story" to czteroczęściowy cykl. Jak na razie jestem jakoś w połowie pierwszej części i muszę powiedzieć, że dobrze się ją czyta. Gorzej niestety z recenzjami. Jakoś trudno mi się do nich zabrać. Jedna jest napisana, ale na papierze i  nie  chce sam do kompa wskoczyć. Do kolejnej mam rozpisany plan i nic poza tym. 

Ostatnio mam właśnie ochotę na takie luźne teksty o niczym i o wszystkim. Ale jak mówi moja kochana przewodniczka, która wprowadziła mnie w świat blogowania, dobrze jest pisać cokolwiek każdego dnia, aby ćwiczyć tę niezwykłą umiejętność przelewania myśli na papier. Chętnie spotkałabym się z nią w końcu na kawce i pogadała, ale panoszący się dookoła koronawirus, uniemożliwia to. Cóż, trzeba cierpliwie czekać. Kiedyś chyba to się w końcu skończy, a co za tym idzie znikną także ograniczenia, które aktualnie mamy. 

Niedziela. Dla mnie to czas wolny po całym tygodniu codziennych obowiązków. Wydaje się, że czasu jest dużo, a jednak ucieka on w zastraszającym tempie. Mam wrażenie, że akurat ten dzień mija szybciej niż np. poniedziałek czy jakikolwiek inny dzień tygodnia. Nie wiem dlaczego, ale właśnie w niedzielę moje dzieci jakoś nie chcą iść do lasu na spacer, a każdego innego dnia robią to bardzo chętnie. Może dlatego tak jest, ponieważ dzisiaj robią to, na co mają ochotę, a nie to co muszą? W końcu dzieci także mają prawo wyboru. Zresztą ja sama jakoś nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Widocznie jakoś tak mamy, a skoro nam to pasuje, to dlaczego robić coś na siłę ? Jako, że pogoda jest ładna, słoneczko świeci, okna pootwierane. Świeżego powietrza nam nie brakuje. Minusem jest tylko to, że nie pachnie tak pięknie jak w lesie. Śpiewają nam za to ptaszki za oknem i też jest przyjemnie. Na dzisiaj to chyba tyle. Biorę się za czytanie. Jestem ciekawa co się dzieje u "moich" licealistów. Niedzielo trwaj...


sobota, 25 kwietnia 2020

Przemyślenia

Codzienność w dobie koronawirusa


Jak  tu żyć i funkcjonować?  A no jakoś trzeba. Po powrocie z pracy, albo przed jej rozpoczęciem trzeba ( albo i nie, jak kto uważa ) popracować z dziećmi i przerobić z nimi zadany na dany dzień materiał przesłany przez nauczycieli. Jestem w tej dobrej sytuacji, że mamy w domu babcię, która jest dla nas ogromnym wsparciem w tym nietypowym czasie. Pomaga zarówno przy lekcjach, jak i codziennych obowiązkach domowych. Dzięki temu jest mi dużo łatwiej. Nie ma też problemu z opieką nad dziewczynkami gdy wyruszam do pracy. Wsparciem jest również mąż, który po całym tygodniu nieobecności wraca do nas na weekend. Ogólnie rzecz biorąc nie powinnam zbytnio narzekać, jednak czas, który mogłam wcześniej poświęcić na swoje przyjemności znacznie się skurczył. Zdarzają się dni, kiedy to nie ma szans, aby wziąć książkę do ręki, a tym bardziej przeczytać choćby kilka stron. Nie wspomnę nawet o pisaniu recenzji. Jak już się znajdzie wolna chwila, to brakuje z kolei chęci i sił, by siąść do pisania. Całe szczęście, że możemy chociaż wyjść do lasu na spacer. Dziewczynki mają możliwość pozbycia się nadmiernej energii, a ja i mama odpoczywamy. Dobrotliwe działanie świeżego powietrza dodaje pozytywnej energii, a otaczająca nas przyroda, która cudownie budzi się do życia, pozwala wyciszyć się i zapomnieć na moment o utrudnieniach, jakie zgotował nam koronawirus. 


Minusem i to ogromnym ( przynajmniej dla mnie ) jest to, że córki nie chodzą do szkoły. I nie chodzi mi o to, że są cały dzień w domu. Widzę po prostu, że brakuje mi wiedzy, którą mają nauczyciele i nie potrafię w odpowiedni sposób wytłumaczyć tego, co powinny się nauczyć. Nie zmienia to faktu, że działamy i regularnie pracujemy. Mam nadzieję, że po powrocie do szkoły nie będą miały zbyt dużych braków. Czas pokaże. Staram się sprostać zaistniałej sytuacji, ale nie zawsze jest to łatwe i nie wygląda tak jakbym chciała. Cóż, taka, a nie inna rzeczywistość i trzeba się jakoś dostosować. Powoli małymi krokami idziemy do przodu. Czasem wolniej, czasem szybciej. Nie stoimy na szczęście w jednym miejscu. 


Kilka dni temu postanowiłam sobie, że muszę zrobić coś tylko dla siebie. Po rocznej przerwie wznowiłam trening biegania. Mam nadzieję, że tym razem dam radę go zakończyć i w efekcie końcowym uda mi się przebiec 45 minut bez robienia przerwy na złapanie oddechu. Chcę również , aby Ala i Basia także spróbowały. Jest szansa, że im się spodoba. Jak na razie nasza aktywność fizyczna jest na bardzo niskim poziomie. Ja osobiście zawsze wolałam sięgnąć po książkę czy też szydełko i w ten sposób spędzać czas. Nigdy też nie należałam do osób, które ciągnie do sportu i wysiłku fizycznego ( tego akurat mam niemało w pracy ). Na dzień dzisiejszy pierwszy tydzień treningu mam zaliczony i jestem z tego tytułu usatysfakcjonowana. Mam nadzieję, że wytrwam i osiągnę zamierzony cel. 


Jako, że miałam tydzień urlopu udało się mi zrobić dwa łapacze snów. Biały dla mamy i żółty dla  Ali i Basi. Na zdjęciu biały nie jest jeszcze skończony, ale tylko dlatego, że mama postanowiła zrobić to sama.